Naszych bohaterów poznajemy w bibliotece, spotykają oni w niej Wilbura Whateley'a który jest zainteresowany przestudiowaniem jedynej kopii Necronomiconu, gdy otrzymuje odmowę, rzuca urok na młodą pracownicę biblioteki Nancy i po podstępie sprowadza ją do swojej posiadłości aby wprowadzić w życie swoje apokaliptyczne zamiary. Planuje on sprowadzić na ziemie starożytną rasę istot, aby te przejęły władze nad światem.
Horror w którym straszą dwie rzeczy. Po pierwsze aktorstwo na czele z Deanem Stockwell'em, którego Wilbur wzbudzał u mnie irytacje od samego początku do końca, nie potrafił on stworzyć nawet odrobinę wiarygodnej postaci, o demonizmie nawet nie ma mowy. Sandra Dee jakby w ogóle nie zauważyła że jest na planie zdjęciowym i wypadałoby zacząć grać. Na drugim planie odrobinę lepiej, ale rewelacji nie ma. Druga straszna rzecz to dziwaczne migawki montażowe oraz atakujące oczy filtry, które miały chyba wzmóc atmosferę czarnej magii. Ni stąd ni zowąd obraz robi się czerwony, po chwili niebieski coś tam się pojawia i mruga...mnie autentycznie rozbolały oczy.
Na koniec parę słów o pierwotnej rasie z innego wymiaru. Wyobraź sobie chory na astmę jamochłon z mackami na których końcach znajdują się łby węży. Widać te stwory w filmie przez 6 sekund, no ale może to i lepiej.